poniedziałek, 15 marca 2010

where street have no name

Tytuł zainspirowany piosenką U2, którą słuchaliśmy na angielskim. I tak zaszumiała w mojej głowie. Dość dawno nie napisałam słowem o świecie obejmującym moje ludzkie ciało. Duszy jednak w stanie pojąc nie może. Minęły ponad dwa miesiące odkąd jednej z osób ważnych dla mnie nie ma na świecie.. Nie mogę jednoznacznie powiedzieć co czuję i czy się przyzwyczaiłam. Trudno jest utwierdzać się w rzeczywistym odejściu z świata, mając świadomość, może nawet podświadomość(bo świadomość trudno w niejakich sytuacjach zaakceptować), że ta osoba nigdy nie wróci. Najgorszą sytuacją kojarzącą mi się z stratą bliskich jest moment, w którym gdzieś, a gdzieś szukasz jej, nie utwierdzasz się z rzekomą wizją odejścia. Trudno zaakceptować mi dzisiejszą ciszę, naprawdę. Jest to większy ból niż autentycznie upadki na ziemie obrzuconą szkłem. Nie inaczej.
Pamięć, wspomnienia stają się czynnymi w mało oczekiwanych momentach, w rzeczy samej; lekcje w szkole, czy też rozmowy telefoniczne. Doprawdy wszystko. Jest bardzo duży punkt sprawujący moje obecne życie, ale są i sytuacje, które mnie nie miną i nie pozwalają mi się usprawiedliwiać ogółem tej sprawy. Ponieważ ja dalej żyję, muszę żyć nie niszcząc życia zamartwianiem się o wszystko. Wiele ważnych spraw postawiłam w niezręcznych pozycjach dla mnie, które nie wyszły dobrze na rzecz mojej egzystencji.


Żyję w mieście pełnym hałasu, dziczy, nieopanowania, pośpiechu i krzyku, krzyku w stronę świata. Moje ostatnie refleksje skupiają się nad nietolerancją szerzącą się wszech czasy. Dajmy na to; idę do sklepu, słyszę wszystkie szepty, głosy, półgłosy a nadto krzyki z palącymi wyzwiskami w stronę idącego czarnoskórego mężczyzny, czy innego koloru człowieka. Nie wiem czy istnieją ludzie, którzy dokonaliby cudu zmieniając dzisiejsze myślenie młodzieży.
Chciałabym choć raz wyjść gdziekolwiek i nie spotkać żadnych ostentacyjnych przygód.
Miłego wieczoru.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Archiwum bloga